Rejs s/y Panorama 22.09 - 06.10.2001

     W założeniach rejs jakich wiele po okolicznych wodach Bałtyku. Atrakcją rejsu miało być oprócz poznania nowych ludzi, chcących doskonalić swoje umiejętności żeglarskie w nienajłatwiejszych warunkach wczesnej jesieni, przepłynięcie przez kanał Gota, łączący największe jeziora Szwecji.

      Już początek rejsu wskazywał, że nie wszystko idzie zgodnie z planem. Panorama przyszła do Świnkowa dopiero wieczorem, walcząc z południowym wiatrem, który osobiście zamawiałem u Najwyższego na ten dzień. Klarowanie jachtu, pakowanie zapasów, uzupełnianie wody i paliwa potrwało do północy. Po poprzedniej nocy spędzonej na jednej nodze (jak za dawnych dobrych czasów) w pociągu uznałem, że najlepiej położyć się spać. Być może, gdyby szyper miał tak ze 20 lat mniej, to po dopiciu "herbaty" wyszedłby w środku nocy, ale ponieważ ma ile ma, a wymarzony south już diabli wzięli, to wyszliśmy po sumie w niedzielę.

     Tężejący north uzmysławiał wszystkim, że do Geteborga droga daleka, a czasu niewiele, bowiem Szwedzi z dniem 30 września przechodzą w stan hibernacji i zamykają cały interes na kanale Gota. I słusznie! Jak ktoś lubi lody to płynie na Grenlandię albo do najbliższego koktajlbaru. W związku z rozwojem sytuacji podjęliśmy decyzję o penetracji "ściany wschodniej", na którą w rejsach oceanicznych zawsze brakowało czasu.

     Po krótkim odpoczynku w Ronne udaliśmy się do ... Christianso, bo na tyle pozwolił wiaterek z ENE. Dzielności "Panoramy" w jeździe na wiatr nigdy nie kwestionowałem, tylko ten kąt martwy na 2-metrowej bałtyckiej fali gwarantował podróż donikąd. Kiedy piątego dnia rejsu (28.09) dotarliśmy do Visby na powitanie zastaliśmy kartkę na drzwiach hafenmajstra, z której wyczytałem, że gratuluje mi (i pewnie dwóm jachtom niemieckim stojącym obok) udanego minionego sezonu żeglarskiego i obiecuje spotkanie w maju 2002 roku. Widać w sen zimowy na Gotlandii zapada się szybciej niż na lądzie stałym. No to płyniemy na wschód przez cieśninkę Farosund w kierunku Rygi.

     Problem jednak, że mapa się skończyła na wejściu do zatoki Ryskiej i dalej trzeba ją sobie namalować z wyobraźni rozbudzonej opisem w locji i kilkoma danymi ze spisu świateł. W czym problem. Mając GPS na jachcie i jedynie słuszny kurs (jeszcze z czasów ZSRR) podejścia do Rygi, odczytany z locji Bałtyku, możemy jechać z pewnością siebie godną motorniczego pojazdu szynowego. Kłopot, że właśnie dmuchnęło SE7 i chodzenie po mieliznach z mapą wyprodukowaną przed chwilą na pokładzie Panoramy nie bardzo mnie pociągało. Być może casus Bagateli spowodował, iż uznałem, że dwa jachty na mieliźnie są gorsze od jednego.

     No to wracamy na Bałtyk. Wchodzimy do Ventspils (to też Łotwa) i czekamy 2 dni, bo uprzejmy wiatr skręcił na SW. zainteresowanym podpowiadam, że planując rejs w tym rejonie wystarczy zarezerwować pół dnia na ten port. Sytuację ratuje Freya, która z wiatrem przypłynęła z południa (ci to mają) i port jest nasz do rana. Na wszelki wypadek upewniamy się, że po naszym rejsie już nikt nie pływa i spóźnienie do niedzieli 07.10 będzie do przyjęcia.

     Przebijamy się na południe. Korzystny hals wprowadza nas na krótko do Kłajpedy. Dalej mając prognozę powrotu wiatru na SE trzymam się blisko Kurskiej Kosy i zupełnie nieźle nam idzie aż do półwyspu Taran. Tu już czeka komitet powitalny w postaci kutra torpedowego. Twierdzą, że nie został zgłoszony zamiar płynięcia przez rosyjskie wody terytorialne i jeszcze chwila i moglibyśmy się rozminąć. Najpierw chcieli nas zaprosić do Bałtijska, ale jak mi powiedzieli, że w programie wizyty nie przewidują zwiedzania miasta, to się uparłem, że do żadnego Bałtijska dobrowolnie nie popłynę, bo nie mam czasu. A jak będą się upierać, to zgłoszę sprawę do polskiej ambasady i zrobi się afera międzynarodowa. Doszliśmy do porozumienia, że zapłacę mandat (po rosyjsku straff) za wpłynięcie na ich wody bez uzgodnienia, ale zażądałem, żeby to kasjer przyjechał do mnie, a nie odwrotnie. No i po kilku godzinach (na szczęście wiatr właśnie zdechł i pogoda była iście plażowa - nawet jeden z załogantów się kąpał w morzu, brrrrr) przywieźli kogo trzeba, wypełniono stosy papieru (każdy w dwóch egzemplarzach - bez kalki), zainkasowali swoje pieniądze (w złotówkach!) i w zgodzie potwierdzającej tradycyjną przyjaźń narodów polskiego i rosyjskiego udaliśmy się każdy w swoją stronę.

     Tu ważna uwaga dla żeglarzy. Rosjanie obiecują, że nie będą strzelać, jeśli w momencie wejścia na ich wody wywoła się ich straż graniczną przez radio, a po krótkiej konwersacji na pewno uzyska się zezwolenie do przepłynięcia przez ich wody terytorialne bez dopłaty.

     Niestety opóźnienie to spowodowało, że wieczór kapitański odbył się dopiero o 7-mej rano w niedzielę (07.10) i miał nieco symboliczny charakter.

Przed wyjściem w Świnoujściu
Przed wyjściem w Świnoujściu.

     Chciałbym na koniec przestrzec przed może zbyt szybkim wyciągnięciem wniosków, że kiepski rejs, bo trasa właściwie nie wyszła, gęsto pod wiatr i zimno jak diabli. Dzięki załodze zgromadzonej przez Jacht Klub i atmosferze, którą tworzyła w czasie całego rejsu przeżyłem wspaniałe dwa tygodnie. Dość powiedzieć, że koło sterowe cieszyło się dużym wzięciem, a przedłużenie wachty o kilka minut mogło się spotkać z wyrażeniem dużego niezadowolenia ze strony przejmujących. Kiedy dziobanie fali w bajdewindzie, przy której nawet pierwszemu osłabł apetyt, wykańczało kolejnego kuka, następny bez narzekań zanurzał się, by dokończyć dzieło, a dodam, że trzy dania na obiad były standardem nawet w najtrudniejszą pogodę. Zaś wieczory w portach czy we własnym gronie, czy w towarzystwie innych załóg gromadziły wszystkich niezależnie od stanu zmęczenia.

     I dla tej załogi piszę, żeby podziękować od "pierwszego" do "ostatniego" za zwykły sobie rejs. Ot, jakieś 850Mm z wiatrami generalnie od 4-7 głównie w mordę i kilka zwykłych portów.

Remigiusz B. Trzaska          
j.kpt.ż.w.